W nadchodzącym 2011 roku chciałabym życzyć Wam dużo szczęścia, miłości, zdrowia, niewyczerpanych pomysłów i realizacji wszystkich planów - zarówno tych związanych z Waszą twórczością jak i życiowych
Wasza drutefka
W nadchodzącym 2011 roku chciałabym życzyć Wam dużo szczęścia, miłości, zdrowia, niewyczerpanych pomysłów i realizacji wszystkich planów - zarówno tych związanych z Waszą twórczością jak i życiowych
Wasza drutefka
Czas, czy to mile czy niemile spędzony, ma to do siebie że mija (Ameryki tu nie odkryłam ;)). Mnie Święta też “jakoś” minęły. W ferworze przygotowań i nerwówki nie zdążyłam Wam nawet złożyć Świątecznych życzeń :(
Muszę Wam powiedzieć, że czas “po Świętach” jest dla mnie znacznie trudniejszy niż same Święta, ale z innego powodu … Otóż zwykle po Świętach moje szafki i lodówka są jeszcze pełne świątecznych smakołyków, a ja łakoma jestem ;) I tak już widać skutki świątecznego obżarstwa, a tu jeszcze gdzie by się człowiek w domu nie ruszył to pokusa.
“Cabled” się robi. Jak już wcześniej pisałam, chyba będzie za ciasny. Pruć nie będę, więc chyba trzeba będzie “wziąć się za siebie” ;)
Wczoraj przeglądałam swoje zasoby wzorów na komputerze i doszłam do wniosku, że będę musiała zrobić sobie listę absolutnych “must have”, bo zapisuję jakiś oszałamiający wzór na dysku i zupełnie o nim zapominam.
A swoją drogą cieszę się, że Święta już minęły. Tak czysto egoistycznie się cieszę, bo teraz będziecie miały więcej czasu na robótki i pokazywanie ich na blogach. A nie ma nic przyjemniejszego, kiedy rano siadam z kubkiem gorącej kawy, niż oglądanie wytworów Waszych sprawnych rączek.
Buziaki :)
Pokochałam moje wygrane kolczyki-sówki tak obsesyjnie, że specjalnie do nich zakupiłam pasującą kolorystycznie bluzkę (każda okazja do zakupu nowego ciucha jest dobra :> ). Później pomyślałam, że może by tak dorobić do kompletu broszkę ? W szkole podstawowej na kółku plastycznym uczyłam się co prawda makramy, ale gdzież mi tam do talentu Magdalenki :) Postawiłam więc na technikę bliżej mi znaną i dziś wieczorem na moim tarasie przysiadła taka oto sówka-broszka :
A tym czasem córcia śpi, więc w spokoju mogę się delektować tym:
Kawusia bezkofeinowa i serowo-jabłkowe ciacha :)
Ciacha są prze-pysz-ne i prościutkie ! Przepis znalazłam w jakimś dodatku do gazety.
Ciastka serowo – jabłkowe:
250 gram półtłustego sera białego, 250 gram margaryny zagniata się z 1,5 szklanki mąki (moim zdaniem potrzeba troszkę więcej). Następnie z rozwałkowanego ciasta wykrawa się kwadraty, na środek każdego kładzie się pokrojone w kostkę jabłko posypane cynamonem i kwadraty skleja się w “kopertki”. Tak przygotowane ciacha układa się na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i piecze w rozgrzanym do 180 stopni piekarniku do czasu, kiedy się zarumienią.
Smacznego !
Śnieżynek jednak Wam nie pokażę, bo w wyniku moczenia w zbyt gęstym krochmalu, po wyschnięciu w “otworkach” potworzyły się niezbyt estetyczne błonki, których jakoś nie mogę “wyskubać”. Dałam plamę – przyznaję.
Na koniec przepraszam Was za kiepską jakość zdjęć. Miałam możliwość je zrobić dopiero jak córcia zasnęła, a ona jak na złość za drzemkę popołudniową wybrała sobie wieczór :)
Pozdrawiam i znikam :)
Jutro w planach gotowanie bigosu …
W piątek dotarły do mnie sówki od Magdalenki. Spodziewałam się, że będą nieco mniejsze, a tymczasem to “kawał sowy” ;)
Dodam, że oczka można obracać i zależnie od potrzeb mogą być czarne lub “bezbarwno-srebrno-brokatowe” – nie wiem jak to inaczej określić.
Pochwalę się Wam też postępami w moim Cabled.
Mam jakieś 20 cm. Uwierzcie mi, że jak na moje tempo robienia naprawdę “jestem do przodu” ;) Wydaje mi się jednak, że nie doceniłam swoich gabarytów i sweter będzie nieco zbyt obcisły. Pocieszam się, że po zamoczeniu dzianina zwykle troszkę się rozciąga w szerz. Jeśli nie, to pozostaje mi tylko schudnąć ;)
Zainspirowana Waszymi wpisami pokusiłam się o zrobienie kilku szydełkowych śnieżynek. Pokażę je innym razem, bo na razie się suszą.
Zbliżają się Święta i jak co roku dopada mnie pewna refleksja. Co jest ważniejsze: miłe dla każdego Święta czy “tradycja” spotykania się z rodziną. Odkąd pamiętam Święta Bożego Narodzenia kojarzą mi się ze złym humorem mojej matki (jakaż to ona biedna, że musi je szykować), nieszczerymi życzeniami moich ciotek i wujków (na co dzień wieszali na sobie psy) i przykładaniem szczególnej wagi do tego, żeby nie poplamić obrusu, a właściwie białego prześcieradła, które moja matka kładła na stole zamiast obrusu z uwagi na to, że mojemu śp. dziadkowi czasami się barszczyk czerwony rozchlapał. Dziwi mnie jedno: czy nie byłoby prościej gdyby każdy zachowywał się szczerze zamiast “bo tak trzeba –przecież tradycja nakazuje”? Jeśli moja matka nie chciała szykować - mogła nie szykować, zamiast nieszczerych życzeń i ciężkiej ciszy przy stole moja rodzina mogła się po prostu nie spotykać. Wydaje mi się, że każdy by był zadowolony, gdyby “jego” świętowanie sprawiało mu przyjemność, a nie powodowało pewien niesmak. Ja na pewno cieszyłabym się z nich bardziej, gdybym nie musiała patrzeć na ten cyrk i nie wmawiano mi, że tak trzeba.
Myślę o tym dlatego, że teraz mam córkę i chciałabym, żeby jej wspomnienia były inne niż moje. Chciałabym, żeby słowo “tradycja” nie kojarzyło jej się z czymś wymuszonym. A tak będzie jeśli pojedziemy do moich teściów (raczej kiepska Wigilia z ludźmi którzy są skłóceni i na dodatek chyba uważają mnie za dziwaczkę) i jeśli zostaniemy w domu (moi rodzice nie lubią mojego męża, a niestety mieszkamy w jednym domu i śmiertelnie by się obrazili gdybyśmy się z nimi nie spotkali). Rozwiązanie idealne: gwizdać na rodzinę – spędzamy Święta sami, ale … no właśnie, ale mój mąż nie podziela mojego zdania i uważa, że MUSIMY spędzić ten czas z rodziną (to słowo oznacza dla niego jego rodziców, rodzeństwo i jego dzieci oraz ciotki, wujków i kuzynów – ja to najwyraźniej osoba obca).
NIENAWIDZĘ BYĆ DO CZEGOŚ ZMUSZANA !!!
I co ? Mam fundować córce od najmłodszych lat słuchanie nieszczerych życzeń i ciszy przy stole ? A może Święta raz z mamą, a raz z tatą ? Ja nie potrafię udawać, że Święta są cudowne, bo dla mnie nigdy nie były i nie będą, dopóki muszę spędzać je z kimś na siłę.
O ile milej byłoby coś upiec i upichcić i posiedzieć sobie we własnym gronie w domu bez zbędnych nerwów … Po śniadaniu z pełnym brzuchem i drutami usiąść i obejrzeć “Kevina” … Pójść z córcią na sanki … Dla mnie raczej nierealne, bo jako jedyna osoba podważająca zasadność takich tchnących fałszem spotkań, muszę się dostosować …
Bu :(
Chwalę się, bo jest czym :) Kolczyki, które wykonała Magdalena są wyjątkowe. Od dawna poszukiwałam jakichś oryginalnych kolczyków, a tu taka niespodzianka :)
Wpadłam na chwilkę, żeby pokazać Wam skarpetkę i Mikołaja, które ostatnio wykonałam pod kątem świątecznych dekoracji.
Mikołaj jest moją radosną improwizacją, natomiast skarpetkę dziergałam wg wzoru z tego bloga. Moja skarpeta jest zszywana z boku, a nie z tyłu, czego nie uwzględniłam przy wrabianiu wzoru i układa się on teraz tak jak się układa :(
Znalazłam ostatnio na dnie szafy stareńki sweter z jakiejś grubej kremowej włóczki. W pierwszym odruchu chciałam go oddać na zbiórkę odzieży, ale później pomyślałam, że byłoby z niego fajne bolerko. Już mam na nie pomysł, ale o tym kiedy indziej, bo teraz zmykam do przedświątecznych porządków ;)
Żeby uciec od monotonii robienia serwetki “Barbórkowej” dla cioci zrobiłam sobie czapę-krasnala i komin do kompletu z mocno niebieskiej “Puchatki”. Mam przeczucie, że będzie się toto kosmacić, ale co mi tam - kolor jest śliczny. Zdjęcie na płasko niewiele mówi, dlatego uwaga, uwaga … pierwsze na moim blogu zdjęcie na “osobie” – mojej dla ścisłości ;) Zdjęcie jakie jest każdy widzi. Niestety musiałam je sobie zrobić sama, a że do tego kuchnię mam ciemną … No cóż, przynajmniej widać jak rzeczony komplecik “leży”.
A tu serwetka w całej okazałości i dłoń mojej latorośli ;) …
… i spakowana tuż przed wręczeniem nowej właścicielce. Jak mówią – potrzeba matką wynalazku, dlatego użyłam do pakowania dwóch papierowych serwetek, wstążeczki, zielonych koralików i gotowe ;)
Pozdrawiam i lecę do pracy :)